Początek przygody zwanej emigracją, czyli jak zaczynałam życie w Niemczech
Wyjazd na stałe za granicę dla większości z nas jest dużym przeżyciem i stresem. Nie wszyscy mają tu kogoś z rodziny i znajomych, kto poprowadzi przez pierwsze miesiące życia w nowym kraju do czasu ustabilizowania sytuacji mieszkaniowej i finansowej. Każdy kto tu już jest zaczynał inaczej, ale wszyscy mamy ten sam punkt wspólny – wyjechaliśmy w nieznane i trzeba było sobie dać radę najlepiej jak się potrafiło. Od ponad siedmiu lat mieszkamy w Niemczech na stałe. Przeżyłam swój początek, obserwuję też początki życia w Niemczech naszych rodaków. Jak to więc jest z tym wyjazdem do Niemiec?
Postanowiłam opisać Wam jak to wyglądało u nas, co nas zaskoczyło, na co warto się przygotować i czy zawsze jest tak trudno jak to nasi rodacy po powrocie do Polski „z ciężkich robót dla szwabów” mówią.
Otóż jest i nie jest. Wszystko zależy od Was i Waszego podejścia do pracy, życia czyli tzw. całokształtu. Jadąc jak za karę za granicę, praktycznie możesz być pewny, że poniesiesz klęskę. Nastaw się pozytywnie. I przygotuj się porządnie. To zaowocuje 😉.
Moje pierwsze miesiące w Niemczech były ciężkie. I choć pracę na pierwszy rzut znalazłam i mieszkanie też ogarnęliśmy szybko, to pierwsze pół roku wspominam źle. Choć to nie tyle wina samego kraju co mojej rodzinki i całej stresującej sytuacji.
Pierwsze trzy miesiące
Przyznam się szczerze, że do Niemiec jechałam pełna nadziei i pozytywnie nastawiona. Już od kilku lat bardzo chciałam zamieszkać tu na stałe. Jak wygląda życie w Niemczech miałam okazję poobserwować już zaraz po maturze, kiedy wyjeżdżałam do niemieckiego rolnika na wakacje dorobić sobie na studia oraz podczas kilkutygodniowego pobytu jako opiekunka u jednej rodziny pod Berlinem.
Pierwsza praca i mieszkanie
Zaczęło się tak: po ciężkim rozstaniu z exem i ze zszarganymi nerwami wyjechałam do mojego ojczyma w okolice Darmstadt-Mannheim. Mieszkał on na tamten moment kątem u kolegi i na szczęście ten kolega pozwolił nieodpłatnie mi spędzić tam trochę czasu.
Pierwszego dnia napisałam CV i powysyłałam je do pracodawców licząc, że ktoś się w miarę szybko odezwie. I udało się! Na drugi dzień odezwał się telefon, że jest dla mnie praca 😊 (dla ułatwienia podpowiem, że korzystałam ze strony europa.eu aby utworzyć niemieckojęzyczne CV, a portalu indeed w poszukiwaniu pracy). Podjechaliśmy do Mannheim do biura i już na kolejny dzień rozpoczęłam pracę na magazynie, gdzie moim głównym zadaniem było wprowadzanie w komputer towaru zwróconego przez sieć supermarketów po skończonych promocjach. Praca na wysokich obrotach, akurat w środku lata, więc i w strasznym upale, ale dzięki niej udało nam się wynająć samodzielne mieszkanie. Bo na kolejny dzień wkręciłam jeszcze ojczyma i jego innego kolegę do pracy.
Z tym mieszkaniem to chyba bardziej szczęście nam pomogło, bo i właścicielem był Polak, który znał się z naszym poprzednim kolegą udzielającym nam lokum, a i samo mieszkanie miało spore wady – a szczególnie jedną – zimą nie szło wygrać z wilgocią, a ze ścian w łazience lało się jak z rozmrażanej lodówki.
Dlatego właściciel zgodził się nam je wynająć, nawet bez kaucji wpłaconej na już (choć w późniejszym czasie zapłacić ją trzeba było) i już po dwóch tygodniach od przyjazdu zmienialiśmy lokum na większe i „swoje”. No i mogliśmy zacząć myśleć o przywiezieniu reszty rodziny – bo w Polsce została moja mama z ze swoją dwójką dzieci i z moją wtedy 3,5-letnią córeczką.
Sprowadzenie reszty rodziny
Kolejny miesiąc polegał na zarobieniu kasy na kaucję i na przeprowadzenie operacji „przeprowadzka” – uwinęliśmy się z tym dość szybko, bo już miesiąc później, w połowie sierpnia pojechaliśmy do Polski – wynajęliśmy dużego busa, zapakowaliśmy dobytek i moją córkę i wróciliśmy do Niemiec. Tu było ekspresowe rozpakowanie i mój ojczym pognał z powrotem do Polski – zdał busa, a ze sobą zabrał resztę rodziny.
Pierwsze problemy
Tak więc teraz było nas już sześcioro. W 3-pokojowym mieszkaniu na 65 m2. Tu się zaczęły schody, tym bardziej, że dwa tygodnie po przybyciu rodzinki, we wrześniu oboje z ojczymem dostaliśmy Kündigung czyli wypowiedzenie z pracy. Ogólnie wiedzieliśmy, że to chwilowe, bo akurat na magazynie był przestój, ale nie wiedzieliśmy, kiedy dokładnie się skończy, więc byliśmy zmuszeni zarejestrować się w takiej instytucji jak Job Center.
Tam nakazali złożyć papiery o socjal i czekać na decyzję (gdzie urzędowo mają 6 tygodni na jej wydanie). Dwa tygodnie po zarejestrowaniu znalazłam pracę pod samym domem w supermarkecie Netto jednak na Minijob, ale wiedziałam, że do poprzedniej pracy nie mogę wrócić, bo mój ojczym zrezygnował z niej całkiem, a bilet na pociąg był straszliwie drogi, poza tym czas pracy plus dojazd pociągiem z 10 godzin robił 14 poza domem… a ja już miałam dziecko na miejscu, którym musiałam się zaopiekować. Stwierdziłam, że ile zarobię to tyle zarobię, a że papiery o socjal miałam złożone to miałam nadzieję, że sytuacja szybko się rozjaśni.
Ale się myliłam… Pierwszą wypłatę z Job Center dostałam dopiero w połowie stycznia, więc żyłam tylko na wypłacie z Netto – a co najśmieszniejsze – pierwszą wypłatę, za październik dostałam dopiero na koniec listopada.
Taka bieda jaka mnie wtedy dopadła, chyba jeszcze mi się nie przydarzyła. I mimo, że mieszkałam z rodzicami, to zamiast mieć w nich wsparcie, to powstawały same konflikty. Ten czas do końca grudnia wspominam jako najbardziej znerwicowany w moim życiu. Rozważałam nawet dom samotnej matki – było aż tak źle. W dodatku mimo, że złożyłam papiery do Job Center i o Kindergeld dokładnie w tym samym czasie co moi rodzice, to moje wnioski były rozpatrywane kilka tygodni dłużej.
I może to szczęście w nieszczęściu, ale moi rodzice dostali wyrównania za poprzednie miesiące chwilę przed Bożym Narodzeniem i stać ich było na wynajęcie nowego mieszkania. Przeprowadzkę uczynili dzień przed Wigilią, a ja zostałam sama z dzieckiem i bałaganem po ich wyprowadźcie na tym mokrym mieszkaniu.
I odbicie od dna - Sylwester 2014/2015
Jednak od tego momentu zaczęło być już tylko lepiej. Pamiętam jak siedziałam sama w kuchni w Sylwestra, mała spała już o północy, a ja wznosiłam szampana sama ze sobą, za pomyślny obrót spraw i życzyłam sobie na Nowy Rok, aby wszystko ułożyło się pomyślnie. I choć styczeń wciąż był na dość mocnym zaciskaniu pasa, to w końcu decyzje z urzędów zostały wydane, kasa na konto zaczęła regularnie wpływać, a ja wyszłam z dołka, uspokoiłam skołatane nerwy i zaczęłam w końcu układać na nowo swoje życie.
W Polsce w takiej sytuacji bym sobie nie poradziła. Bądź samotną matką z umową śmieciową i wynajmij mieszkanie (w moim rodzinnym mieście 1000 zł nie twoje za maleńkie mieszkanko na szarym blokowisku!) – praktycznie bez szans. Tu jednak zaczęłam stawać na nogi, wciąż pracowałam w supermarkecie, brakujące pieniądze dostawałam z Job Center, a w międzyczasie zapisałam się na kurs języka niemieckiego.
Powoli ogarniałam się na miejscu, mieszkanie powoli zaczęło nabierać przytulności, w moje życie wkroczył optymizm i chyba to tak na jego fali w marcu dałam się zaprosić na kawę jakiemuś elektrykowi z portalu internetowego (nie matrymonialnego :P), który zaoferował się, że mi pozawiesza nowe lampy w mieszkaniu.
Tak to wyszło, że zaczęliśmy się regularnie spotykać i od tej pory we dwójkę przeżywamy wszystkie wzloty i upadki. No i faktycznie, wiesza mi te lampy do dzisiaj 😉
Ciąg dalszy życia w Niemeczech - ustabilizowanie sytuacji
Po kilku miesiącach doszliśmy z A. do wniosku, że czas zacząć żyć jak należy. Dostałam dla córki miejsce w przedszkolu na pełną ilość godzin. Mogłam zrezygnować z pracy na Mini Job, znalazłam więc pracę na pełny etat na magazynie. Wynajęliśmy pierwsze wspólne mieszkanie. Z pomocą A. byliśmy w stanie oboje pracować i zapewnić opiekę dziecku.
Wkroczyliśmy w nową fazę życia w Niemczech – zwykłą codzienność. I w końcu wszystko zaczęło iść z górki!
Może się wydawać, że początek życia w Niemczech jest trudny, ale uwierz mi, z kolejnymi mijającymi tygodniami i miesiącami będzie coraz lżej, a i z czasem będziesz wspominać te początkowe trudności z lekkim uśmiechem pobłażliwości.
Jak już Twoja sytuacja się ustabilizuje, z ulgą stwierdzisz, że życie w Niemczech jest spokojne i finansowo stabilniejsze. Z wieloma osobami rozmawiałam już na ten temat i zawsze były wysuwane te i bardzo podobne wnioski.